Strony

wtorek, 25 marca 2014

Szkoła charakteru

Źródło
Długo zastanawiałam się nad tym, czy poruszyć tu temat rodziców walczących o lepszy byt dla swoich niepełnosprawnych dzieci. Brzydzi mnie upolitycznienie sprawy. To, że nawet w takich okolicznościach - krzyku bezsilności tych najbardziej potrzebujących - każdy myśli w pierwszej kolejności o tym, jak wykorzystać tę sytuację. Jak perorować, gestykulować przed kamerami, aby wypaść najlepiej. Że znów skupili się na splugawieniu drugiej strony, zamiast dla odmiany usiąść razem i zastanowić się, co można zrobić...

Nie chcę wnikać w aspekt polityczny problemu, tylko społeczny. Do wczoraj łudziłam się, że głosy przeciwne wspieraniu finansowemu rodzin niepełnosprawnych dzieci, są sztucznie wygenerowane, albo opłacane dla podsycenia dyskusji, zrobienia tzw. szumu medialnego wokół sprawy.
Tymczasem podczas lektury komentarzy do najnowszego artykułu na jednym z moich ulubionych blogów haloziemia.pl, natknęłam się na wypowiedzi tak bulwersujące, że do tej pory aż się we mnie gotuje. Domyślam się, że to nie jedyne miejsce w sieci, gdzie takowe się pojawiły, ale nie chcę szukać dalej. Boję się... Nie potrafię ich nawet zacytować. Odsyłam do źródła.

W tym miejscu apeluję jednak do nauczycieli historii, (a także do Was rodzice): poświęcajcie trochę mniej czasu na swoich lekcjach starożytności i średniowieczu, a skoncentrujcie się na historii nowożytnej (do której nigdy nie zdąży się dotrzeć w realizowaniu programu). To PRZERAŻAJĄCE, że młodzi ludzie (mam nadzieję, że nieświadomie) cytują założenia eugeniki!

Skąd wynika takie podejście do życia? Bo zapewne nie tylko brak wiedzy historycznej jest odpowiedzialny za te głosy. Myślę, że to także model życia skoncentrowanego na "ja" i "należy mi się". Nie wiem tylko jak można zakładać tak pewnie i bezrefleksyjnie, że zdrowie jest czymś ... co jednym się należy, a innym nie. Skąd w tych ludziach takie butne przeświadczenie, że ich pełnosprawność jest ich zasługą? Nie umiem zrozumieć myślenia opartego na "ja w centrum świata", odartego z ludzkiej empatii, prób wyjrzenia poza swój 'światek".
Nie wiem, czy jest coś, co może przełamać takie podejście do życia u autorów tych komentarzy, ale wiem, że jest coś, co można zrobić, aby uchronić nasze dzieci przed epidemią "należymisizmu".

Wolontariat szkołą charakteru

Kiedy miałam 12 lat trochę przypadkiem, trochę z ciekawości, może trochę z poczucia zagubienia, zaczęłam pomagać przy rehabilitacji dziewczynki z mózgowym porażeniem dziecięcym. Stopień niepełnosprawności uniemożliwiał jej samodzielne funkcjonowanie. Nie mówiła. Po jakimś czasie, to już nie przeszkadzało. Kiedy nauczyłam się jej języka, dostrzegłam, że potrafi wyrazić dużo więcej, niż nasza często zbędna paplanina. Ta dziewczynka, teraz już kobieta, nauczyła mnie czym jest prawdziwa pogoda ducha, siła i wytrwałość. Jej rodzina nauczyła mnie czym jest prawdziwa miłość, otwartość i akceptacja. Że w życiu nie chodzi tylko o "ja". Że kiedy to dostrzeżemy, kiedy zauważymy drugiego człowieka, możemy doświadczyć prawdziwego szczęścia. Nie chwili przyjemności jaką dają zakupy, relaks w spa itp. Szczęścia.

Przez kolejne lata pracowałam z wieloma niepełnosprawnymi dziećmi. Z mózgowym porażeniem dziecięcym, z zespołem Downa, z wodogłowiem, przepuklinami kręgosłupa, z zespołami wad wrodzonych. Pamiętam każdy uśmiech jaki od nich otrzymałam. Każdy uścisk.
Mogę z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa stwierdzić, że otrzymałam od nich dużo więcej, niż mogłabym kiedykolwiek im ofiarować. Mimo, że często przykute do wózka, wymagające opieki 24h/dobę, są wspaniałymi, wartościowymi członkami społeczeństwa. Dzięki nim i lekcjom miłości, determinacji i niezwykłego optymizmu jakie od nich otrzymałam, jestem tym kim jestem. Jestem lekarzem. Jestem świadomą swojego szczęścia mamą dwóch cudownych córeczek i żoną wspaniałego męża.

Wiem, że moja droga ku dorosłości przez wolontariat zaczęła się wcześnie i że moi rodzice byli w związku z tym pełni obaw. Wkroczyłam do świata bólu i cierpienia. Świata, przed którym rodzice często chcą chronić swoje dzieci. Rozumiem to doskonale. Na szczęście, moi rodzice nie odwodzili mnie od wolontariatu, wspierali mnie w przeżywaniu tych trudniejszych chwil.
Drodzy rodzice, zapewniam, że ślicznie opakowany świat, w którym nie ma miejsca na choroby i niepełnosprawność, nie jest wcale dobrym miejscem na wychowywanie dzieci. Tam gdzie cierpienie, jest też ukryte prawdziwe piękno. Jeśli chcecie nauczyć swoje dzieci szacunku dla życia, dla drugiego człowieka, nie "chrońcie ich" przed prawdziwym światem. Może dzięki temu, w przyszłości nie będzie aż tylu bazdusznych ludzi...  

Życzę powodzenia wszystkim herosom walczącym o godne warunki życia dla siebie i swoich dzieci. Dziękujemy za Waszą wytrwałość, Waszą siłę. Jesteśmy z Wami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz