Strony

sobota, 3 maja 2014

O miłości tak oczywistej, że trudno ją zauważyć

Źródło
Przyjście na świat nowego człowieka to wydarzenie niezwykłe. Kiedy jako studentka podczas zajęć z położnictwa uczestniczyłam w pierwszym porodzie, dyskretnie ocierałam łzy wzruszenia. Kolega z grupy zaraz po zajęciach pobiegł kupić swojej mamie róże! W filmach, reportażach, w prasie i w internecie pokazuje się chętnie właśnie te idealne momenty. Wraz z chwilą rozwiązania spływa na kobietę ogromna fala ulgi i poczucia macierzyństwa. Dumna szczęśliwa mama patrzy z wdzięcznością, miłością i uwielbieniem na swoje nowo-narodzone dziecko. Obok stoi jeszcze bardziej dumny świeżo upieczony tatuś, który z uroczą niezdarnością przytula delikatnie swoją rodzinę. Zatrzymuje oddech aby nie wybuchnąć płaczem radości. Coraz bardziej purpurowa twarz uśmiecha się nieco głupawo. Niech tylko wyjdzie położna i lekarz, po policzkach płyną łzy jak grochy.


Wspaniale, że pokazuje się takie obrazy. To bardzo potrzebne wszystkim wystraszonym i przerażonym wizją rodzicielstwa. Ciąża nie zawsze bywa błogim stanem radosnego oczekiwania. Choć niby uczyli na studiach - że to nie choroba - własne doświadczenia skłaniają mnie ku nieco innym wnioskom ;) Ze wszystkich możliwych określeń ciężarnej, najbardziej czułam się kobietą przy nadziei - nadziei na szczęśliwe i piękne rozwiązanie :)

Rozwiązanie było niewątpliwie szczęśliwe. Dwoje dzieci, które świetnie radzą sobie "na zewnątrz", mimo, że znalazły się tu trochę za wcześnie. Nie można prosić o więcej. Czy piękne... z perspektywy czasu, może i tak. Wtedy - bardzo stresujące i trudne. Nie chcę wchodzić w szczegóły swojej historii. Chcę powiedzieć, że są scenariusze, którymi trudniej się dzielić, na które nie sposób do końca się przygotować...

Zdarza się, że pojawiają się problemy. Z obu stron - zarówno dzieci, jak i mamy. Że kobieta wieziona w pospiechu na salę zabiegową nie ma nawet czasu, aby uświadomić sobie, że to już. Nagle słyszy płacz dziecka (jeśli los bywa dla niej bardziej łaskawy) i uświadamia sobie, że właśnie urodziła. Bywa, że nie jest jej dane od razu przytulić swojego dziecka/dzieci. Czasem mija kilka dni, zanim ma okazję je zobaczyć, tygodni zanim weźmie je na ręce. Zamiast błogich uśmiechów zachwytu, jest ciągła walka. W jednej chwili trzeba wymazać cały wymarzony obraz życia swojej nowej rodziny. Zrezygnować z oczekiwań dotyczących tej małej istotki, którą podświadomie widzieliśmy już jako uśmiechniętego bobasa, śliczną dziewczynkę jeżdżącą na rowerku. Zmierzyć się z rzeczywistością, zaakceptować ją.

Zdarza się, że ciąża i poród przebiegają prawidłowo, bez żadnych komplikacji, ale świeżo upieczona mama wita dziecko na świecie samotnie. Kiedy trafiłam do szpitala, w mieście panowała grypa. W związku z tym obowiązywał zakaz odwiedzin. Przez łącznie 3 tygodnie mąż mógł jedynie przywozić mi niezbędne rzeczy dla dzieci i oczywiście jedzenie (na szpitalnej diecie pewnie padłabym z wycieńczenia). Spędzaliśmy razem dosłownie chwilę. Nie było nawet czasu, żeby porządnie się wypłakać w trudnych momentach. Było ciężko. Cały czas wiedziałam jednak, że najbliżsi wspierają mnie i są ze mną duchem. Dodawało mi to sił. Nie każda mama ma ten komfort...

Kiedy nasze życie nie układa się jak w filmie, przychodzą wątpliwości. Po porodzie musiałam włączyć myślenie zadaniowe, aby dać sobie radę. 1. Pozbierać się fizycznie. 2. Zabrać dzieci z oddziału wcześniaczego i zacząć być dla nich mamą. 3. Przewinąć, nakarmić Hanię, przewinąć, nakarmić Zuzię, pół godziny walki o laktację z buczącym laktatorem i cały cykl od nowa. Dzień po dniu. 4. Dotrwać każdego dnia do 19 - pora ważenia noworodków na oddziale wcześniaczym. Dla mnie pół godz na kąpiel i żarliwe modlitwy, żeby waga dziewczynek zaczęła rosnąć, żeby choć o parę gram zbliżyć się do wyjścia do domu. Nie było miejsca ani czasu na ckliwość. Gdzie ten przypływ ciepłej fali macierzyństwa, która miała na mnie spłynąć. Gdzie to uczucie, które sprawia, że mogłabym patrzeć na dzieci godzinami i cieszyć się tym słodkim widokiem? Koleżanki, które same zostały mamami mówiły, że to się nie pojawia tak od razu, że czasem dzień dwa muszą minąć. Co jakiś czas podpytywały, czy poczułam już to "kopnięcie" macierzyństwa... Po prawie dwóch tygodniach działania jak robot, nadal nic... Wątpiłam wtedy w siebie jako w mamę. Myślę, że wiele kobiet wątpi...
Moje macierzyństwo mnie nie kopnęło. Skopało mnie. Serią konsultacji specjalistycznych u dzieci, a w każdej "coś". Przy dwóch pierwszych mówiłam sobie, że to nic, łagodna wada, wyrosną. Damy radę bez problemu. Ostatnia - neurologiczna, była ciosem. To wtedy poczułam się w 100% matką swoich dzieci - poczułam, że muszę o nie i dla nich walczyć! Dzięki Bogu z czasem okazało się,  że nie jest źle. Dziś dzieci rozwijają się wzorowo. Mimo wszystko, lwica, która obudziła się wtedy we mnie, by bronić swoje maleństwa, ryczała i wbijała ostre pazury jeszcze długo. Pewnie trochę uśpiona, ale pozostanie na zawsze...

Drogie mamy, które tak jak ja w tych pierwszych, nie najłatwiejszych chwilach wątpicie w siebie i w swoją miłość wobec dziecka/dzieci. Nie zawsze życie układa się tak jak tego oczekujemy. Mierząc się z problemami, czasem brakuje sił na drobne gesty. Może i w tym prawdziwym scenariuszu gubimy pewne drobnostki, ale zyskujemy o wiele więcej.
Z perspektywy czasu stwierdzam z przekonaniem, że miłość, która rodzi się i dojrzewa w trudach jest najsilniejszym uczuciem jakiego możemy doświadczyć. Nie wolno jej kwestionować!

13 komentarzy:

  1. Wzruszyłam się ogromnie. Jesteście bardzo dzielne. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja, pomimo bardzo trudnych ( traumatycznych) doświadczeń i baaardzo trudnej ciąży (6 razy na patologii, ciągła niewiara, że uda się, że z tej ciąży będzie dziecko...)- poczułam to " kopnięcie" miłości zaraz jak wyskoczył i towarzyszyło mi przez 7 pełnych dni baardzo intensywnie. Leżeliśmy sobie w łóżku, patrzyliśmy na Mieszka i nic się nie liczyło. A potem pierwsza hospitalizacja i kolejne- zniszczyły ten stan. Do dziś nie umiem się " cieszyć pełną gębą", mam w sobie sporo lęku. Choć przecież skończyło się dobrze. Taki utrudniony start sprawia, że ciężko zdecydować się na kolejną ciążę. Zazdroszczę Ci, że masz już dwoje i współczuję tych tygodni szpitalnych- przy mnie przynajmniej mógł być zawsze M., a wtedy łatwiej się wszystko znosi... Dziewczyny są świetne, w życiu nie pomyślałabym, że to wcześniaki!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kamila... Ja wylam miesiąc. Łzy płynęły mi strumieniami, ze strachu, bólu fizycznego, z bezsilności... Kopnęło mnie jak Tadzik miał już kilka długich tygodni... A dziś każdego wieczoru, dziękuję tej sile nieziemskiej ,bo w Boga już sama nie wiem czy wierzę, że go mam. I trzymam głowę bardzo wysoko. Miałam nie mieć dzieci, a Moj Syn to Mój własny, najpiękniejszy CUD. I miłość się rodzi pomału, trudno, ale jest nieziemsko silna!

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja żyje nadzieją, że cokolwiek mnie czeka za 3miesiące to dam radę.
    i czytając ten wpis sprowadziłaś mnie na ziemię, ale moja nadzieją pozostała niewzruszona :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To "Cokolwiek" co miało przyjść po trzech miesiącach już się zdarzyło. Ale pamietając,że "miłość która rodzi sie i dojrzewa w trudach jest najsilniejszym uczuciem" żyjemy nadal niewzruszoną nadzieją. A Lwica obudziła sie rownież u cioci.

      Usuń
    2. Gratulacje!!! :) Jesteśmy z Wami!

      Usuń
  5. Czasem się zastanawiam czy ze mną wszystko dobrze..
    Moja ciążą choć bliźniacza przebiegała książkowo do 40 tyg., ja się czułam rewelacyjnie, poród przez CC bez większych problemów, dzieciaczki zdrowiutkie, ja po porodzie czułam się bardzo dobrze do tego stopnia, że położone przychodziły mnie oglądać;p
    A mimo to "kopniaka macierzyństwa" poczułam dopiero jak dzieci skończyły 4 miesiące.. Dlaczego tak długo? Bo się bałam - czy na pewno wszystko dobrze, drżałam ciągle, że może coś zostało pominięte, zmęczenie i niewyspanie mi nie pomagały, jedyne co mnie trzymało w pionie, to pokarm który produkowałam aż nadmiar - dumna jestem do dziś;). Dopiero po 4 kontrolnej wizycie u profesora odetchnęłam, kiedy profesor wstał i podał mi rękę gratulując dzieci i tego jak się nimi zajmuję, powiedział (celowo), że to już "stare niemowlaki" i mam przestać się tak denerwować;)
    Naprawdę wtedy odetchnęłam;)

    Może gdybym rodziła naturalnie hormony by inaczej zadziałały.

    Nie ma przepisu na "kopniaka", ale nie ma się też co martwić - prędzej czy później przyjdzie;))

    Eliza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To rewelacja, że trafiłaś na tak mądrego człowieka, który dostrzegł Twoje lęki ale i Twoje starania! Mi bardzo brakowało na wizytach kontrolnych, żeby ktoś tak ze mną porozmawiał. Kiedy to odkryłam (na ostatniej wizycie neurologicznej, kiedy okazało się, że rehabilitacja już niepotrzebna), postanowiłam że będę chwalić rodziców za to jak wspaniale opiekują się dziećmi! :) To bardzo potrzebne, żeby ktoś z zewnątrz, kto się zna, umie to ocenić docenił nasze rodzicielskie starania. Pomaga ;)

      Usuń
  6. Dziękuję za Wasze doświadczenia, bardzo osobiste i poruszające. Lidka - ile wypowiedzi, tyle scenariuszy, ale nie ma się co martwić na zapas. Już teraz rozmawiaj z maleństwem, kiedy jesteś zdenerwowana, bo stresu nie da się całkiem uniknąć - mów mu o tym, tłumacz co się dzieje. Dlaczego serce bije Wam teraz szybciej. Takie "dialogi" na pewno pomogą obojgu :)

    OdpowiedzUsuń
  7. nie potrafie udzielać dobrych rad, jeśli chodzi o dzieci chociaż sama mam dwoje , zawsze wszystko jest na zasadzie prób i błędów

    OdpowiedzUsuń
  8. Mama Maniusia12 maja 2014 06:18

    o matko a ja bedac w ciazy i tuz po niej myslalam,ze tylko mnie jest ciezko a reszta mam znosi macierzynstwo i ciaze tak sweitnie. Ciaze sama w sobie znioslam calkiem niezle. bylo mi ciezko chodzic z moim Mankiem , bo nie wazyl 3.3kg jak powiedziala olozna a jednak 4 :) pozniej 18 godzin porodu , w sumie zmeczona bylam ...niczym, bo niestety akcja porodowa stanela w miejscu. po tym cesarka, po ktorej niby mam sie ok , ale po prawie roku czuje ,ze mialam operacje.

    Najgorszy byl powrot do domu...Ja i moj facet nie spalismy przez 3 dni.Nikt Manka nie zabral nawet na kilka minut ,zebym mogla po operacji odpoczac. Maly plakal , budzil sie a ja...chcialam powiedziec ,zeby go zabrali, bo nie mialam sily na nic. Po powrocie do domu nie moglam wrocic do normalnego rytmu, nie moglam odkurzyc, nie moglam robic nic. Nie spalam, bo maly ciagle wisial na piersi a mojej milosci nie bylo przez..nie wiem ile, przez dlugo. Pierwszy miesiac byl tragiczny, drugi tez... w polowie trzeciego musialam wrocic do pracy i jakos dopiero wtedy cos zaczelo sie zmieniac. Nie wiem nawet kiedy ukradl mi serce i teraz jest (to tajemnica) facetem numer jeden :P Nie mialam zadnej pomocy. Oprocz mnie i mojego faceta nikt nam nie doradzil, moja mama przyjechala na tydzien... nie mialam sily na odwiedziny, byla przestraszona...Boze, to byl najgorszy czas mojego zycia. Ale teraz jest bosko. Maniek jest the best . I pomyslec ,ze nie bylam gotowa i ze chcialam go zostawic w szpitalu. Od tamtego czasu nie wierze w milosc od pierwszego wejrzenia. Wierze ,ze milosc przychodzi po kilku a nawet kilkunastu randkach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepsze w historiach, którymi się dzielicie, że zawsze jest przynajmniej uczuciowy happy end, niezależnie od trudnych początków :) Dzięki za Twoją historię! :)

      Usuń
  9. a ja znowu bede mamą i chyba teraz będe się ubierąć w tuniki dla puszystych bo przybyło mi ze 20 kg

    OdpowiedzUsuń