Obcy atakuje!
Choroby pasożytnicze przyprawiają większość rodziców o gęsią skórkę. Przywołują okropne skojarzenia, brzydzą i przerażają. Trudno bowiem wyobrazić sobie, że coś, co widać gołym okiem, rusza się, ba! nawet rozmnaża - może robić to wszystko wewnątrz organizmu człowieka. Spośród wielu czynników infekcyjnych: wirusy, bakterie, grzyby, pasożyty, te ostatnie wywołują zdecydowanie najwięcej emocji. Na szczęście, dzięki obecnym standardom higienicznym, w krajach rozwiniętych (w tym w Polsce), choroby pasożytnicze stały się niemal marginalnym problemem zdrowotnym. Pewnie wiele osób obruszy się w pierwszym odruchu na moje stwierdzenie. Przez ostatnie miesiące zbierałam odpowiedzi na pytania ankiety internetowej dotyczącej Waszych doświadczeń z pasożytami. Okazuje się, że bardzo dużo dzieci miało rozpoznaną chorobę pasożytniczą i/lub było leczonych przeciwpasożytniczo. Jak mogę zatem pisać o marginalnym problemie?Już tłumaczę.
Choroby pasożytnicze to kategoria zakażeń, w której mieści się niezwykle obszerna liczba patogenów i schorzeń. Jeśli piszemy o nich jako o całej grupie, okazuje się, że pasożyty mogą wywołać wszystkie objawy świata. Taki punkt widzenia do nikąd nas jednak nie prowadzi. Myśląc w ten sposób - co by się nie działo z dzieckiem - przychodzi taki moment, kiedy ktoś wpada na pomysł, żeby zbadać malucha pod kątem pasożytów. Pytanie - jakich i skąd nasza pociecha miałaby je wziąć? Kraje tropikalne o ciepłym wilgotnym klimacie, a do tego słabym zapleczu sanitarnym i braku standardów dotyczących badań produktów spożywczych - faktycznie sprzyjają wielu paskudztwom, ale u nas pasożytom wcale nie jest tak dobrze.
To, czego rodzice mogą dowiedzieć się na temat chorób pasożytniczych w internecie przyprawia o gęsią skórkę. Wraz z zespołem dzielnych badaczy przeanalizowaliśmy pod kątem merytorycznym informacje dotyczące chorób pasożytniczych dostępne na pierwszych 39 stronach internetowych, jakie pojawiają się kiedy szukamy informacji w wyszukiwarce Google. Praca nie była łatwa - teksty wiały czasem grozą, nieraz krztusiliśmy się ze śmiechu, ale tak całkiem serio - to wyniki naszej analizy są naprawdę przerażające.
W 60% artykułów znajdowały się błędne informacje dotyczące objawów chorób pasożytniczych. Niemal 37% postów zawierała błędne informacje na temat zalecanych metod diagnostycznych. Ponad 26% artykułów odwoływała się do metod medycyny alternatywnej, natomiast faktycznie rekomendowane, zgodne z aktualną wiedzą medyczną metody leczenia wskazane były jedynie w 36,6% dostępnych tekstów. Wyczerpujące i prawidłowe metody profilaktyki chorób pasożytniczych wskazano jedynie w 53,3% postów. *Niemal codziennie spotykam w pracy dzieci, które miały wysunięte nieuzasadnione podejrzenie choroby pasożytniczej. i które były leczone z tego powodu. Skala zjawiska przekracza zdecydowanie najśmielsze przewidywania epidemiologiczne chorób pasożytniczych w naszym kraju! Ankieta, którą prowadziłam na blogu także to potwierdza. Stąd potrzeba niniejszego artykułu.
Podsumujmy pułapki, w jakie łatwo wpaść w pasożytniczej paranoi.
1. Niewłaściwe przesłanki do wykonania badań parazytologicznych.
Częstym scenariuszem jest wykonywanie badań w kierunku chorób pasożytniczych, nie dlatego że podejrzewana jest konkretna choroba, ale dlatego, że dziecko ma niewyjaśnione objawy. Generalną zasadą w medycynie powinno być wykonywanie badań, które mają uzasadnienie, a nie - wszystkiego co oferuje laboratorium, bez opamiętania, bo "jeszcze to możnaby sprawdzić". Jeśli podejrzewamy chorobę pasożytniczą, to dlaczego i jaką konkretnie? Nie można mówić o "dziecku chorym na pasożyty", tak jak nie mówi się o osobie chorej na wirusy albo chorej na bakterie. Rozpoznanie "choroba pasożytnicza" to de facto żadne rozpoznanie. Są dzieci z owsicą, z lambliozą, rzadziej z toksokarozą, bardzo rzadko z glistnicą - każda z tych chorób to odrębna jednostka o zestawie typowych, ograniczonych objawów klinicznych wywołanych przez zróżnicowane organizmy.2. Sięganie po niewłaściwe narzędzia diagnostyczne lub brak takowych.
Jak wskazują Wasze doświadczenia - najczęściej wykonywane badanie w kierunku pasożytów, to badanie kału na obecność cyst i jaj. Tu pojawia się pierwsza pułapka – w badaniu mikroskopowym jaja pasożytów, np. glisty ludzkiej są trudne do odróżnienia od pyłków i drobinek roślinnych. Proszę mi wierzyć - większość aktywnych zawodowo laborantów nie miała w swojej praktyce okazji "naoglądać się" jaj pasożytów, ponieważ (z wyjątkiem owsicy i lambliozy) są to w naszym kraju rzadkie choroby. Czasy ich świetności przeszły do historii wraz z likwidacją "wychodków", zwyczajem nawożenia pól i ogródków ludzkimi odchodami oraz dzięki wdrożeniu systemu nadzorowania produktów spożywczych. Zdarza się zatem, że w badaniu mikroskopowym opisano obecność jaj glisty ludzkiej (jej najczęściej dotyczą pomyłki), ale w badaniach weryfikujących wyniki w Sanepidzie w województwie dolnośląskim od lat nie stwierdzono glistnicy.Czasem (z mojej praktyki i z ankiety wynika, że coraz częściej) wykonywane są zupełnie absurdalne badania jak biorezonans. Nie wiem, czy w ogóle można mówić o badaniu wobec metod opartych na ... czarach? Kolekcjonuję wyniki dzieci, u których tą magiczną metodą wykryto glistę ludzką. Maszyna jest tak "dobra", że rozróżnia nawet płeć glisty i jej wiek! Jakoś podejrzanie często, zawaham się nawet wysunąć podejrzenie, że zawsze - są to osobniki męskie albo młode (niezdolne do złożenia jaj, więc jeśli ambitny laborant nie znajdzie nawet pyłków w tradycyjnym badaniu kału, teoretycznie nie świadczy to przeciwko wynikowi cud-maszyny).
Kolejna, tym razem medyczna, ale nie pozbawiona wad metoda, to badanie przeciwciał w surowicy. Badania serologiczne chorób pasożytniczych zostały stworzone w celu badań epidemiologicznych, a nie jako narzędzie do diagnostyki konkretnych przypadków. Ich wyniki wcale nie dowodzą zakażenia. Często bywają fałszywie dodatnie, albo świadczą jedynie o przebytym kontakcie z pasożytem, ale nie koniecznie o aktualnej chorobie. Tak jest np. w przypadku toksokarozy, czyli glisty psiej lub kociej. Nawet 40% ludzi ma dodatnie przeciwciała. Czy to znaczy, że mamy epidemię toksokarozy? Nie! Wyniki te świadczą jedynie o tym, że jako dzieci zapewne pchaliśmy wszystko do buzi, w tym przedmioty lub ręce zabrudzone ziemią. Jako że ziemia bywa zanieczyszczona odchodami zwierzęcymi, mogło się zdarzyć, że połknęliśmy jakieś jajo. Jak sama nazwa wskazuje, nie jest to jednak pasożyt, któremu byłoby u nas dobrze, jego docelowym gospodarzem jest pies lub kot. W organizmie człowieka umiera i jeśli nie doszło do masywnego zakażenia, a jedynie do połknięcia pojedynczych jaj - nie ma to istotnego znaczenia, a jedyne co pozostaje - to "wspomnienie" układu odpornościowego w postaci dodatnich przeciwciał.
Podsumowując, w przypadku zdecydowanej większości chorób pasożytniczych - badania serologiczne, czyli badania przeciwciał w krwi nie są rekomendowaną metodą diagnostyczną.
3. Niewłaściwe przesłanki do podjęcia terapii.
Standardowy scenariusz wygląda następująco: są objawy rzekomej choroby pasożytniczej (np. wspomniane zgrzytanie zębami), są wyniki badań w kierunku pasożytów (np. dodatnie przeciwciała przeciw gliście ludzkiej) - więc jest i potrzeba leczenia. Doktor dumny, że zdiagnozował, rodzic przerażony wizją "obcego" buszującego w organizmie dziecka, ale i szczęśliwy - bo wreszcie wie co mu dolega (choć pasożyt nie zawsze zostaje nazwany po imieniu). Znaleziono wytłumaczenie dla objawów, jest zatem i nadzieja na wyleczenie. Niestety często od początku budowana na niewłaściwych przesłankach.Muszę poruszyć jeszcze jedno niepokojące zjawisko jakim jest profilaktyczne, nieraz regularne odrobaczanie dzieci. W krajach rozwiniętych nie ma potrzeby faszerować dzieci lekami (nie pozbawionymi działań niepożądanych) "na wszelki wypadek". Akcje masowego podawania leków przeciw-pasożytniczych nadzorowane przez odpowiednie organizacje, t.j. WHO prowadzone są w REJONACH ENDEMICZNYCH w krajach rozwijających się. Leki przeciw-pasożytnicze powinny być podawane raz w roku w krajach, w których choroby przenoszone drogą skażonej ziemi dotyczą 20% populacji i 2 razy w roku w krajach gdzie dotykają 50% populacji. Jeszcze raz podkreślam - w Polsce nie ma takiej potrzeby, nie ma ku temu wskazań, nie ma takich zaleceń. Dla wzmocnienia przekazu - NIE odrobaczam swoich dzieci, które owszem - bawią się w piaskownicach, uczęszczają do przedszkola i mają dziadków na wsi. Wpajam im zasady higieny i sama o nią dbam. To absolutnie wystarczy.
4. Niewłaściwe wnioski po przebytym leczeniu
Terapia przeciw-pasożytnicza opiera się na lekach, które mają bardzo silne nieswoiste działanie przeciwzapalne. To znaczy, że często, niezależnie od powodów dolegliwości, przynoszą przejściową poprawę samopoczucia, a nawet poprawę wyników niektórych badań krwi (np. zmniejszenie liczby eozynofilów). Poza tym, jeśli istnieje jakiś sensowny biorezonans, to są nim właśnie dzieci. Spokój wewnętrzny rodzica odbija się w złagodzeniu wielu dolegliwości u dziecka. W efekcie utwierdzamy się w przekonaniu o sukcesie terapeutycznym. Przynajmniej na chwilę... Niestety kiedy objawy wracają - przychodzi zmierzyć się z problemem na nowo. Czy wierzyć w nieśmiertelność pasożytów? Czy w to, że z jakiegoś powodu szczególnie upodobały sobie nasze dziecko i wracają raz za razem? Oba stwierdzenia są równie absurdalne i szkodliwe, gdyż odwracają uwagę od prawdziwych, nadal nie zdiagnozowanych przyczyn dolegliwości, a do tego narażają dzieci na niepotrzebne leczenie.Pasożyty - rzeczywiste podejście do problemu w Polsce XXI wieku
Spróbujmy na nowo przyjrzeć się problemowi chorób pasożytniczych. Odłóżmy emocje na bok i przeanalizujmy razem to, jakie stworzenia faktycznie mogą chcieć zamieszkać w organizmie naszych pociech. Skąd bierze się zakażenie, jakie objawy temu towarzyszą, jakie badania i kiedy mają sens oraz kogo i jak leczyć?
Przede wszystkim musimy przestać traktować pasożyty jako jedność. Choroby pasożytnicze to niezwykle zróżnicowana grupa schorzeń. Bardzo duże znaczenie w etiologii zakażeń ma szerokość geograficzna oraz standardy higieniczne miejsc, które odwiedzamy. Jeśli zatem nie przywieźliśmy "przyjaciela" z wycieczki w tropiki, lista możliwych pasażerów na gapę jest dosyć krótka.
Najczęstszymi chorobami pasożytniczymi w Polsce są owsica i lamblioza. Zdecydowanie rzadziej mamy do czynienia z toksokarozą, do kazuistyki przechodzi glistnica. O każdej z tych chorób będzie można przeczytać w kolejnych postach.
Tymczasem, gwoli podsumowania - zdarzało mi się diagnozować i leczyć dzieci z różnymi chorobami pasożytniczymi, ale najwięcej pasożytów z jakimi miałam okazję rozprawić się w swojej karierze zawodowej, to te wyimaginowane.
__________________________________________________________
*Kamila Ludwikowska, Leszek Szenborn, P. Jasińska, M. Labus, A. Kwiecień.: What information about the parasitic diseases parents can find on the internet
35th Annual Meeting of the European Society for Paediatric Infectious Diseases - ESPID 2017. Madrid, Spain, May 23-27, 2017 [online abstracts]; poz.ESP17-0483
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz